• Opowieść fantasy

        •   

          "DZIEWCZYNA WAMPIRA"
          Zuzanna Ćwiklińska
          (wszelkie prawa zastrzeżone, nieautoryzowane  rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji bez zgody autora w jakiejkolwiek postaci jest zabronione)


          I

           

          Czy życie potrafi nie być męczące?? Nie wydaje mi się, przynajmniej nie z moją mamusią kochaną.... Kłócimy się o wszystko... Teraz poszło o to, że chcę wyjechać na obóz do Francji.

          1        Nie rozumiem, czego ty szukasz Judith! Masz wszystko, co tylko można! Masz rodzinę! Inni mają gorzej!

          Może i tak, ale ja mam zrzędliwa mamuśkę... Nie odpowiedziałam. Zacisnęłam wargi i poszłam do swojego pokoju. To było zbyt łatwe... Następnym razem mnie nie puści tak łatwo.... Westchnęłam. Następnym razem! Następny raz będzie za parę godzin albo jutro z samego rana... W sumie to może jednak nie jest tak źle?? Jeśli spędzę wakacje w domu to nic się nie stanie.... Zresztą tu w wakacje jest nawet ciekawie, tylko, że za dużo wczasowiczów. Jak ich nie ma to nie ma wcale, a jak są to za dużo. I dogadzaj im.... Nie wiem, czy lubię spędzać tu wakacje czy nie. Niby można poznać wielu ludzi, ale oni potem wyjeżdżają i już nigdy ich nie widzę.  Miejscowości wczasowych jest w Wirginii dużo. Wystarczy odwiedzać je po kolei co wakacje inna i zajęcie jest na 60 wakacji. Mniej więcej... Otworzyłam okno patrząc na miodoworóżowy zachód słońca.  Zimno. Zamknęłam okno ale przyciągnęłam fotel i wzięłam blok, ołówek i gumkę. Mój pokój w sumie jest dosyć duży, ale zagracony. W rogu przy drzwiach stoi  duży fotel na biegunach. Łóżko stoi przy zachodniej ścianie, obok okna. Nad łóżkiem i po drugiej stronie okna są półki z książkami. Na wschodniej  ścianie stoi biurko które nazywam „jamnikiem” bo jest strasznie długie. Ściany są pomalowane na lekko zielonkawy kolor, wpadający w pistacjowy. Sama malowałam i wybierałam meble do pokoju. Dawniej był zupełnie inny. Sięgnęłam po kredki. Naszkicowałam ten zachód słońca, a gdy zapaliłam światło w pokoju, słońce właśnie zaszło. Pokolorowałam obrazek, cierpiąc przy tym straszliwie, bo lepiej by było gdybym pomalowała to olejem. Ale niestety, farby olejne mi się skończyły, a z mamą się nie dogadam... Westchnęłam chowając obrazek do drugiej od dołu szuflady Jamnika. Usłyszałam tupot nóg na schodach. Są dwie wersje:

          a)      Mama

          b)      Carla.

           

          Carla jest moją siostrą, ale przyrodnią. Niby nie mieszkamy razem, ale ona często śpi u mnie. Po chwili zorientowałam się, że to Carla. Tylko ona wbiegała tu tak szybko. Ma właściwie na imię Caroline, ale nie cierpi tej formy. Wpadła do pokoju i wrzasnęła:

          - Mama. Obchód. Dycha.

          Rozumiemy się wspaniale. Oznaczało to, że za dziesięć minut do pokoju przyjdzie mama na obchód, czyli żeby zobaczyć stan pokoju. Podniosłam się i stanęłam w drzwiach. Pokój przedstawiał opłakany widok. Ciuchy moje i Carli mieszały się ze sobą na podłodze, całego Jamnika zawalały nowe i stare numery „Funa”, bo szukałam informacji o „Zmierzchu”, żeby wklikać je w internet.

          -Mamę trafi szlag. To pewne.

          Rzadko przyznaję Carli rację, ale tym razem to ona ją miała z całą pewnością. Rzuciłyśmy się na ten bałagan jak Edward na Jamesa. W dziewięć minut zdążyłyśmy upakować wszystkie nasze ciuchy w szafie (mojej!) i posprzątać gazety. Śmieci z kosza wywaliłam przez okno. Carla w swoim pokoju miała porządek idealny, bo nigdy nic tam nie robiła, tylko wtedy, gdy wyjeżdżałam, szłam z Mel na imprezę czy coś w tym stylu.  Weszła mama.

          -Wspaniale, Judy! Bardzo dobrze, ze masz porządek w pokoju. Jeszcze trochę, i zastanowię się nad twoją Francją

          -Dzięki, mama. Jesteś wielka.

                   Obowiązkowy buziak w policzek i mama idzie zobaczyć, co znów zmajstrowała Carla. Carla miała porządek, więc po chwili znów siedziała u mnie, przy zapalonym świetle, na fotelu, z Małą na rękach. Mała jest naszym kotem. Ma śliczne rude futro, długie wąsy i ogólnie jest słodziutka. Chciałyśmy kupić kota, żeby go nazwać Krzywołap (lektura Pottera robi swoje), ale trafiła się kotka. Porzucając jednak temat naszego kota, Carla spoglądała na mnie pytająco. Wywaliłam z szuflady Jamnika wszystkie moje rysunki- olej, akwarela, kredki, plakatówka, węgiel, ołówek, pastele.... Trochę się tego nazbierało. Carla patrzyła na mnie w milczeniu, ja segregowałam moje dzieła na odpowiednie kupki.

          -Obawiam się, że muszę przeznaczyć na nie jeszcze jedną szufladę...

          Westchnęłam w stronę Carli. W sumie Jamnik ma dziesięć szuflad- dwa rzędy po pięć w każdym. Pięć szuflad jest na razie nie zagospodarowanych. Podzieliłam dzieła tym razem tematycznie, i upakowałam połowę w szufladzie w której leżały poprzednio, drugą włożyłam do drugiej od dołu szufladzie w drugim rzędzie. Carla się gapiła.

          -Pytanko. Jestem brudna, zawinęły mi się ciuchy, prześwitują mi majtki czy co?

          -Nic....

          -To po kiego grzyba się gapisz??

          -Mam oczy, to się gapię, nie. A tak na serio. O co chodziło z tą twoją Francją?

          -Chcę jechać do Francji na obóz językowy. Podobno najwięcej języka nauczysz się przebywając tam, gdzie go używają.

          -Wierzysz w to?? Ja nie. Judy, myśl że normalnie i wróć do tego świata! Mama ci za Chiny ludowe nie pozwoli!

          -Muszę ją przekabacić. Jak mi się nie uda, żegnaj Francjo...

          -Nie uda ci się. Sorry, ja tego nie słucham. Idę do swojego pokoju, nie wchodź, nie krzycz,  daj mi po prostu spokój!

          Krzyknęła prawie jak mama. Jest córką Artura- aktualnego męża mamy z poprzedniego związku. Tatę mama wyklęła i zabroniła wracać. Posłuchał, bo nigdy więcej go już nie widziałam.  Może nawet dobrze...

          Otworzyłam okno. Zrobiło się ciepławo, nad  wodą połyskiwały srebrzysto gwiazdki. Kiedy byłam mała poprosiłam tatę o gwiazdkę. Powiedział,  że mi ją kupi, kiedy tylko zdobędzie trochę forsy. Nie zdobył. Następnego dnia odbyła się ta Straszna Awantura, i tata zniknął.

          Zamknęłam okno, otworzyłam szafę ubrałam się w dżinsy i koszulkę z lalą, po czym wysłałam Mel SMS o następującej treści:

          -Za dyszkę na plaży?? Weź szkicownik i oleje.

           

          Wysłałam SMS, odrzuciłam telefon, który sam się zablokował i chwyciłam  byle jaką książkę. Po chwili dźwięk „Cambio Dolor” powiadomił mnie o SMS-ie od Melanie.

          -Oleje wezmę, szkicownik mi się skończył, weź swój. Czekam.

           

          Chwytając w biegu bluzę, szkicowniki i piórnik poleciałam na spotkanie z Melanie.

           

           

           

           

          II

          Mel czekała, ale nie marnując czasu. Rozpaliła ogromne ognisko, i wsunęła do niego kiełbaski na patykach. Ketchup i musztarda leżały w jej zielonej torbie w grochy.

          20    Siemasz, Judy. Jak leci??

          Wykonując hippisowski gest V, uśmiechnęła się radośnie. Mel była pół hippiską, czyli ubierała się kolorowo, wykonywała różne śmieszne gesty i była wesoła, ale nie była wegetarianką, nie nosiła opasek na czole i nie mazała sobie ścian pokoju pacyfkami. Wzięła ode mnie szkicownik( kazałam jej zatrzymać na zawsze), wydobyła z torby swoje ołówki, gumkę chlebową i „Kubusia” do poprawiania i cieniowania. Ja sama wydobyłam z czeluści piórnika HB, gumkę i wzięłam szkicownik. Bez słowa podałam Mel pożyczaną jakiś czas wcześniej gazetę o rysowaniu krajobrazów i nowy numer innej gazety- o rysowaniu znaków hippisów. Mel otworzyła gazetę na stronie z pacyfką i zaczęła rysować w ołówku. Ja sama zadowoliłam się odbiciem ognia w wodzie. Rysując rozmawiałyśmy o dziwactwach tego świata, aż w pewnej chwili Mel spojrzała na swój tęczowy zegarek i wrzasnęła:

          21    Idiotko, jest w pół do pierwszej! Ja się zmywam, bo mama mnie zabije! Gazetkę pożyczam, spoko, nie?

          Zrobiła V, i pognała do małego, białego domku jakiś kilometr od mojego. Spakowałam wszystkie moje rzeczy i skierowałam się do domu.

          Wstając rano miałam wrażenie, że jeszcze jeden  krok a rozpadnę się na kawałki. Siedzenie do drugiej w nocy i czytanie „Pamiętników Wampirów” tom 3 nie działa na mnie dobrze. Musiałam dodatkowo iść na zakończenie roku,  co wyprowadzało mnie totalnie z równowagi.  Jedyną pociechą było to, że spotkam Mel, ale ona zawsze trzyma się okna, a ja drzwi.  Po obowiązkowym przemówieniu dyrektora mogliśmy ewakuować się tymczasowo do klas.

          - Judith Bustamante! Bardzo dobrze, średnia 4,8!- nauczycielka uśmiechnęła się do mnie. Kierując się do ławki, Melanie uśmiechnęła się do mnie. Ona już z racji swojego nazwiska oglądała świadectwo. Przejrzałam swoje i jej- były identyczne.

          - Opłaca się mieć od kogo ściągać na sprawdzianach…

          - Nie dobijaj mnie… No w każdym razie tymczasowo jesteśmy… WOLNE!!!- wyszłyśmy już ze szkoły i mogłyśmy trochę pokrzyczeć.  Umawiając się na 15.30 skierowałam się w stronę domu. Kiedy weszłam do środka, mama czekała na mnie w salonie.

          - Judith, namyśliłam się. Wyjedziesz na obóz językowy, a przynajmniej coś w tym rodzaju.

          - Super! Mamuś, jesteś wielka!- objęłam mamę z zadowoleniem.

          - Ale nie wyjedziesz do Francji. Wyjedziesz razem z Melanie do Chin.

          Zamarłam.  Jakie Chiny??

          - To żart, prawda, mamuś? Żartujesz sobie ze mnie??- modliłam się w duchu, żeby mama roześmiała się nagle i powiedziała: „Myślałaś, że to tak na serio??”, ale podświadomie wiedziałam, że mama mówi całkiem serio. Serio serio.

          - Aż tak niepoważnie mnie traktujesz, Judith? Może jednak mam się rozmyślić…?

          - Nie o to mi chodzi… Ja się po prostu nie spodziewałam, że akurat do Chin… Ja chciałam do Francji…

          - Do Francji pojechałabyś bez Melanie. Do Chin jedziecie razem. Katharine i ja wszystko ustaliłyśmy jeszcze wczoraj.  Idź się pakować.

           Powoli wspinałam się na górę, kiedy nagle…

          - Judith, wywołałam cię, prawda?? Więc może podejdziesz i odbierzesz świadectwo?

          Wstałam i odebrałam świadectwo. Mel patrzyła na mnie jak na idiotkę.

          - Usnąć na rozdaniu świadectw?? Przesadzasz…

          - Nie przesadzam… A zresztą…

          - Jejku, jeszcze ci nie powiedziałam??- klepnęła się dłonią w czoło- Wyjeżdżamy. Obie.

          Zamknęłam oczy i otworzyłam je znowu. To był mój patent na to, żeby się obudzić. Nic się  nie zmieniło.  Czyli naprawdę…

          - Nie wiedziałaś?? Popsułam niespodziankę- zmartwiła się.

          - Mel, uszczypnij mnie… A z resztą…. A WIĘC JEDZIEMY!!!- szłyśmy ulicą, jak w moim śnie, ale trochę to się jednak różniło, bo padało. Westchnęłam i skierowałam  się w stronę swojego domu, a Mel skierowała się do siebie, machając mi na pożegnanie.  Otworzyłam drzwi i weszłam do domu. Poczułam się tak jak w tym śnie- taka wesoła, gotowa na wszystko… Mama siedziała w kuchni i smażyła kurczaka. Pomogłam jej szykować czekając na dobrą wiadomość. Mamie się jednak niestety nie spieszyło. Wytarłam talerze, szklanki, sztućce,  rozłożyłam je na stole i podałam kurczaka. Zawołałam Carlę i Artura, po czym usiadłam spokojnie w oczekiwaniu na obiad. Kiedy kończyłam już swoją porcję, mama spojrzała na Artura i położyła mi dłoń na plecach. Carla spojrzała na mnie z zadowoleniem. Tymczasem Artur zaczął gadać.

          - Cóż, Judy, masz bardzo dobre świadectwo, i chciałaś gdzieś wyjechać. Powiedz tylko, jakie są twoje marzenia?? Dokąd chciałabyś jechać??

          - Do Grecji, Francji, Włoch albo Hiszpanii.- odparłam ze spokojem. Artur spojrzał na mamę.

          - No więc, jedno z twoich marzeń się spełni. Kupiliśmy ci bilety do Grecji. Katharine i Adam kupili bilety dla Melanie, więc jedziecie razem. Samolot macie jutro, o 16.30, gdyż w Grecji jest to północ, a lot trwa 12 godzin. Idź się spakować, oto twoje bilety.

          Artur podał mi bilety, które odebrałam nadal w to nie wierząc. Wybebeszyłam Jamnika i spakowałam wszystkie przedmioty malarskie, jakie tylko były. Oprócz tego jeszcze od groma ciuchów. Zeszłam na dół po długopis.

          - Mamo- zawołałam z przerażeniem- A gdzie my będziemy mieszkać??

          - Jako że Artur sporo zarabia, wynajęliśmy wam mały domek na plaży. Może być??

          Czy może?? Wariowałam ze szczęścia. Złapałam mamę, Artura, Carlę i wszystkich wyściskałam. Potem wzięłam długopis i sporządziłam listę niezbędnych mi rzeczy, odhaczając te, które już mam. Wzięłam kieszonkowe, poszłam po Mel i ruszyłyśmy na zakupy, przede wszystkim do księgarni, po słowniki.

          - Angielsko- grecki, i grecko- angielski, jak można- rzuciła Mel do młodego chłopaka stojącego za ladą. Podał nam dwa ładne słowniki w grubych okładkach i zażądał 20 dolarów.

          - Szlag kurde… Judy, masz pożyczyć 10 dolców??

          - Mam 20… Może być??- spojrzałam pytająco na facecika. Otworzył kasę i wydał nam z 60 dolarów. Zadowolone ruszyłyśmy dalej.

          - Musimy sobie kostiumy kupić…- oznajmiłam niepewnie.

          - Kostiumy?? W sensie, że kąpielowe??

          - To  ci nie mówiłam, że będziemy mieszkały na plaży?? Przez całe… Matko, Mel, ile my tam będziemy??

          - Dzisiaj jest 20… Wyjazd mamy jutro, a powrót…- Melanie wyjęła z torby pakiecik biletów.- Powrót mamy na 1 października!

          - Czyli jak nic, miesiąc szkoły nam przeleci! Ale moment…- zamyśliłam się wspominając przemowę dyrektora. Ględził coś o przydługim ocieplaniu szkoły, i oznajmił nam wreszcie, że my mamy rozpoczęcie roku 1 października.- Czyli, że nic nam nie przepadnie!

          - Podobno dyrektor pisał aż do ministerstwa! No, ale są już wakacje, a tu jest sklep z kąpielówkami. Pani przodem.

           

          III

          Weszłyśmy do sklepu. Wszędzie, na każdym wieszaku wisiały jaskrawe komplety- wszelkiego rodzaju. Mel rzuciła się w tę stronę, gdzie wisiały spodenki. Ja niezdecydowanym ruchem wzięłam koszyk i burknęłam do niej:

          - Kup sobie dwa kostiumy, bo jak zgubisz jeden, to ja ci pożyczać nie będę.

          Mel kiwnęła głową, i wrzuciła do mojego koszyka niebieski komplet (spodenki i stanik, rzecz jasna) w czarne paski, po czym ruszyła dalej, w stronę tych normalnych bikini. Ja sama ruszyłam za nią,  dokładając przy okazji zielone bikini, i taki z majteczkami w kolorowe paski i stanikiem białym w zielone kropki. Mel ubłagała sprzedawczynię o drugi taki sam komplet, a ona jakimś cudem się zgodziła! Zapłaciłyśmy, i ruszyłyśmy w stronę sporego centrum handlowego. Nagle zdałam sobie z czegoś sprawę, i zagadnęłam Mel.

          -  Czemu nie kupujesz sobie już ciuchów w kolorach hipisów??

          - Bo… Znudziło mi się to. Wolę być normalny ludzik, taki jak ty, albo no nie wiem… jak Carla, jak inni.

          - Ale w byciu hipisem nie ma nic strasznego chyba, nie??- spojrzałam na nią. Wywróciła oczami, i wsiadłyśmy do tramwaju. Po obowiązkowych zakupach przysiadłyśmy na ławce w parku wcinając po trzy gałki lodów miętowych z czekoladą. Po chwili milczenie przerwała Melanie.

          - Jak myślisz, na ile nam wystarczy funduszu od rodziców?? Mi obiecali 500 euro.

          - Ja chyba też tyle dostanę. W każdym razie, nie starczy nam choćbyśmy na uszach stawały, bo tam podobno jest drogo.

          - Czyli będziemy się musiały rozglądać za pracą w tej całej Grecji.

          - Pistacje będziemy zbierać- zachichotałam- A tak na poważnie, trzeba by napisać ogłoszenie w Grecji. Do gazet.

          - O tak… Wyobraź sobie, dajemy takie ogłoszenia w każdą gazetę- Mel zamyśliła się na chwilę, i wyrecytowała:

          - Dwie piękne, mądre i nie umiejące po grecku amerykanki szukają pracy, która nie jest ciężka i nie hańbi.

          Wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem, a gdy już skończyłyśmy, doszłyśmy do wniosku, że roztopiły nam się lody, co było kolejnym powodem do śmiechu. Rżałybyśmy jeszcze długo, ale zafundowałam nam kolejne gałki a potem skierowałyśmy się już do domu, żeby się spakować.

          Najpierw odwiedziłyśmy domek mojej przyjaciółki. Jej mama krzątała się po ogrodzie podlewając kwiaty. Kolorowa walizka Melanie leżała już na łóżku, obok niej kosmetyczka i małe pudełeczko, w którym, jak się okazało było trochę nitek, koralików i igła. Mel wychyliła się przez okno i krzyknęła:

          - Dzięki, mama!! A dezodorant mi kupiłaś?

          - Nie, córka! Tata pojechał gdzieś do miasta, możliwe, że ci kupi- odkrzyknęła pani Avers.

          - Ty Mel, jak ja ci zazdroszczę, też bym tak chciała się z mamą dogadywać…- westchnęłam.

          - U nas nie zawsze jest tak różowo, czasem naprawdę jest ponuro… No ale chyba miałaś mi pomóc się pakować, nie??- Mel otworzyła swoją ogromną szafę i wyjęła z niej mały, zielony plecak na guziczki.

          - Przyda się jako podręczy w samolocie, nie?

          - No, ale torbę też weź, może być potrzebna.

          Dziewczyna znów sięgnęła do szafy i wyjęła z niej tym razem swoją znoszoną torbę w groszki. Podała mi ją i z poleceniem wypełnienia żarciem zeszłam na dół. Katharine Avers krzątała się teraz po kuchni, wkładając umyte naczynia do szafek.

          - O, Judy, pewnie moja córka przysłała cię,  żebyś nałożyła jej prowiant do plecaka? Daj, ja włożę, ty idź do niej, ona sobie sama z pakowaniem nie poradzi…- Pani Avers westchnęła, a ja uśmiechnęłam się i wspięłam po schodach na górę. Drzwi do pokoju Mel były zamknięte.

          - Dziwne, wydawało mi się, że je zamykałam- mruknęłam do siebie i weszłam do pokoju. Przez moment myślałam, że Mel tam nie ma, a potem ją zauważyłam. Leżała na łóżku, chyba zemdlała. Podbiegłam do niej. Nic jej nie było, oddychała normalnie, po prostu leżała. Po chwili zauważyłam, że coś mówi, cichutko, ale mówi.

          - Judy, a co będzie, jeśli nie ułoży nam się w tej Grecji?? Jeśli nie znajdziemy pracy, ani nic?? Chciałam zostać tam na cały czas, na który mamy bilety, i nie chcę tam głodować ani żebrać.

          - Ułoży nam się Melanie, skąd ci się w ogóle biorą takie myśli?

          - Zasnęłam przedtem na chwilę, i śniło mi się, że proszę jakiegoś chłopaka o pomoc… Ja tak nie chcę.- skrzywiła się, a po chwili podniosła i dokończyła pakowanie. Zniosła walizkę na dół i postawiła ją na podłodze, tuż przy wejściu. Następnie krzyknęła do mamy:

          - Mama, idę do Judy, pomóc jej się pakować, połóż mi plecak koło walizki, jak już go wypełnisz. Nie zapomnij  o bloku i piórniku.

          - Dobrze, Mel, idź już, bo zwariuję tu z tobą- kobieta wyjrzała z kuchni i uśmiechnęła się do nas. – Tylko wróć przed północą, nie tak jak wczoraj.

          Mel zasalutowała i ze śmiechem pociągnęła mnie na dwór.

          Przebiegłyśmy ten spory kawałek dzielący nasze domy. Na mojej mamie wizyta Mel nie zrobiła wrażenia. Oschle przywitała nas, i wysłała na górę, informując mnie, że na górze położyli mi z Arturem pieniądze na pobyt. Wspięłyśmy się po ozdobnych schodach do mnie na piętro. Carla słuchała u siebie muzyki, nadal była na mnie obrażona. Obiecałam sobie, ze kupię jej coś świetnego w Grecji. Wpadłyśmy do mojego pokoju, w biegu wyciągając moją zieloną walizę i dużą, fioletową torbę z szafy. Tym razem nie trzeba było schodzić na dół, bo ktoś- prawdopodobnie Artur- naznosił mi wszystkie rzeczy jadalne które sobie kupiłam na podróż do pokoju.  Mel wrzucała to do torebki, a ja układałam starannie ciuchy w walizie. Po chwili wrzuciłam tam cały zapas powieści o wampirach, farby, kredki, blok, ołówki itp. Po czym zamknęłam walizkę. Ja nie znosiłam swojej, nie chciało mi się, więc zawołałam ojczyma. Bardzo chętnie zniósł mój podróżny dobytek na dół, do salonu, żebym jutro tylko przeciągnęła go do samochodu Stefana Avery’ego, gdyż to on zawoził nas dwie, swoją żonę i moich rodziców na stację. Carla nie chciała jechać, więc tylko osiem osób, dwie walizki i dwa plecaki musielibyśmy jutro upychać w ich aucie.

          W tej chwili jednak razem z Mel korzystałyśmy z motta „carpe diem” na całego. Kręciłyśmy się, właziłyśmy do wody, nurkowałyśmy- krótko mówiąc robiłyśmy wszystko to, co robią dwie pokręcone nastolatki w 20 godzin przed wyjazdem do Grecji. 

          Pożegnałyśmy się dwie godziny później, przemoczone, roześmiane i zadowolone z poznania pewnego przystojniaka, który wynajął domek niedaleko. Miałyśmy niezły ubaw, flirtując z nim na całego. Kiedy już schowałam się w swoim pokoju, byłam tak zadowolona z życia, ze nie da się tego opisać. Wiedziałam, że nie zasnę, więc wyciągnęłam z biblioteczki jakąś książkę- trafiło na „Intruza” Meyer.  Poczytałam trochę i spojrzałam na zegarek. Chyba wszyscy już spali… Chwyciłam małe pudełko przypominające książkę, i schowałam je do plecaka.  Wolałam, żeby mama o tym nie wiedziała. Po chwili już spałam, szczelnie otulona kocem.

          IV

          Rano nie chciałam wstawać, żeby nie okazało się, że Grecja była tylko snem. Na szczęście mój prywatny budzik czyli Melanie raczył mnie obudzić. Wstałam dosyć późno, mimo, że Mel obiecała mi, że będzie za 10 minut. Kiedy dostała się na górę nadal siedziałam na łóżku w koszuli nocnej ze słoniem i myszą. Mel wpadła w swego rodzaju szał, bo kiedy ma zdarzyć się coś ważnego, zawsze jest podenerwowana.  Jak automat myłam się, ubierałam, jadłam śniadanie… Potem Mel wyciągnęła mnie na miasto. Kolejne lody miętowe trochę mnie rozbudziły, ale zanim zrobiłyśmy coś więcej oprócz zakupów kapeluszy, była 14 i musiałyśmy wracać. W moim domu jak zwykle nic się nie działo. Mama oglądała jakiś film na DVD, Artur siedział przy stole i rozwiązywał sudoku, a Carla wyszła z koleżanką.  Ubrana w dżinsy i pierwszą z brzegu koszulkę spakowałam jeszcze kilka nowych rzeczy do walizki, złożyłam koc w ładną kostkę i usiadłam na łóżku. Mel skoczyła do siebie, pożegnać się z papugą i chomikiem, więc zostałam sama.  Sięgnęłam po „Intruza”, ale nie docierało do mnie nic z czytanego  tekstu.

          - Dobijające… Będę musiała sobie kupować greckie książki, żeby nie oszaleć- mruknęłam. Mama zabroniła mi brać jakąkolwiek książkę, chyba że słowniki. Walnęłam się dłonią w czoło, i pobiegłam w stronę stojącej na moim biurku mini toaletki (czytaj pudełka wypełnionego spinkami, biżuterią, kosmetykami i jedna pusta przegródka, aktualnie zajęta), i wyjęłam z niej fioletowy komplet: etui i smycz na komórkę. Schowałam ją do torby, i zauważyłam, że samochód ojca Mel stoi na podjeździe. Powoli zeszłam na dół.

          - O, Judy, jak dobrze, że zeszłaś, właśnie miałam cię wołać.- Mama uśmiechnęła się do mnie sztucznie, podała torbę i walizkę, po czym ruszyłyśmy w stronę samochodu. Artur już tam siedział. Mel machała do mnie jak opętana, pokazując miejsce obok siebie. Jej mama klepnęła ją w ramię, nakazując spokój. Wsiadłam do samochodu, pachnącego wanilią i jabłkiem-perfumy Mel i zielona zawieszka na lusterku. Mel wyskoczyła jeszcze na chwilę z samochodu i poszła na górę. Po chwili wróciła, i ruszyliśmy.

           Dojechaliśmy szybko, bo wyjątkowo nie było korków. Ja i Mel pognałyśmy w stronę terminalu odlotów, położyłyśmy bagaże i skierowałyśmy się w stronę samolotu. Schodki już stały, można było wsiadać, z czego od razu skorzystałyśmy. Znalazłyśmy swoje miejsca, zapięłyśmy pasy bezpieczeństwa i wyjęłyśmy coś z plecaków w jednym czasie. Ona wyszarpnęła z torby mojego „Intruza”.

          - Mel, jesteś wielka, kobieto! Mama by mi nigdy nie pozwoliła wziąć „Intruza”!

          - A ty co masz??

          Pokazałam jej pudełko które spakowałam w nocy. Kolorowe nitki muliny zajmowały całą przestrzeń. Oprócz tego dwie agrafki i nożyczki. Mel uśmiechnęła się triumfująco i zabrała mi mój mały skarb. Po chwili już plotła śliczną bransoletkę w kolorach hipisów. Ja wzięłam od niej książkę i zabrałam się do czytania. Po chwili samolot wystartował. Zakręciło mi się w głowie, co oznaczało, że zaczynam coś nowego w swoim życiu. Mel uśmiechnęła się do mnie triumfująco. Poczytałam jeszcze trochę i poczułam senność. Zamknęłam powieść i schowałam ją do plecaczka, po czym odpłynęłam…

           

          ***

          - Judy, Judy! Wstawaj człowieku, chcesz lecieć do Hiszpanii??

          - A jest taka możliwość??- spytałam budząc się.

          - Nie ma! Budź się, wysiadka za 10 minut!- Mel była zarumieniona z radości. Chyba całą drogę spędziła zaplatając bransoletkę, bo szturchała mnie dłonią ozdobioną właśnie takim paseczkiem, idealnie pasującym do jej spodni.

            Z zadowoloną miną wyskoczyłam z samolotu i ruszyłam po swoją walizkę, szarpiąc przyjaciółkę za rękę. Mel z zachwytem rozglądała się po lotnisku. Czuć było różnicę- czułam, że już jestem opalona, mimo różowej koszulki i rybaczek. Odebrałyśmy bagaże i ruszyłyśmy w stronę plaży. Nasz domek miał mieć numer 37

          - 33, 35.. jest nasz!- wydarła się Mel. Nasz domek był podobny do innych. Żółty, z muszelkami ozdabiającymi go od frontu, a od tyłu miał malutki ogródek. Czułam, że będzie świetnie.

          - Masz klucze?- Mel trochę się denerwowała.

          - Mam razem z forsą.- odparłam spokojnie wyjmując z koperty mały, złoty klucz z breloczkiem zrobionym z różowej muszli. Położyłyśmy na nim dłonie i ze śmiechem przekręciłyśmy w zamku. Coś kliknęło, i mogłyśmy wejść do naszego domu.

          Powitał nas zielony korytarz ozdobiony fotografiami morza. Kuchnia była niebieska, również z obrazkami. Na piętrze były tylko nasze pokoje i łazienka. Jeden z pokoi był żółty, drugi zielony. Nie mogłyśmy się zdecydować, która ma wziąć który pokój, w końcu rzuciłyśmy monetą. Trafił mi się zielony. Porozkładałam ubrania w szafie, na biurku ustawiłam laptopa, włożyłam do środka (biurka, nie laptopa) wszystkie moje przybory do rysowania, wyjęłam kostium i zapukałam do Mel.

          - Te, Mel, idziemy na plażę?? Weź kostium, widziałam budki do przebierania.

          Mel wyszła z pokoju, już przebrana po podróży. Przewróciłam oczami na jej zielone rybaczki i  żółty top. Wyglądała ładnie, a w dłoni trzymała kąpielówki.

          - Możemy iść.

          Biała budka była na dwie osoby. Kamienie nagrzane były od słońca, więc przyjemnie  stawiało się  na nich bose stopy. Mel i jej pomarańczowe japonki szalały w drugiej kabinie, ja sama ubrałam się i wsunęłam swoje różowe japonki. Najpierw usiadłam na plaży, a Mel momentalnie rzuciła się w morze. Jakiś chłopak spojrzał na nią z dziwną miną. Drugi puścił do mnie oko. Odpowiedziałam uśmiechem. Po dołączyłam do przyjaciółki, nurkując prawie do 15  metrów p.p.m. Kiedy się wreszcie wynurzyłam, Mel czekała na mnie na brzegu, zbierając bursztyny. Podpłynęłam do niej, próbując nie zwalić żadnego grubasa z leżaka. Powoli dotarłam do brzegu. Przyjaciółka pociągnęła mnie do budki, żeby się przebrać.

          - Zauważyłaś, jak tamtych dwóch się gapi??- Mel zachichotała cicho.

          - Chcesz się zabawić w wakacyjny flirt?? Mel, to nie dla nas chyba.

          - Może i nie… A z resztą….- Mel wyszła z budki ciągnąc mnie do domu. Do kieszeni rybaczek schowała bursztyny. Wściekle trzasnęła drzwiami i skacząc po 2 stopnie poszła do swojego pokoju.

          ***

          Z pamiętnika Mel.

           

          Drogi pamiętniczku!                                                                                             21.06.2009 r.

           

           

          Czasem Judy mnie irytuje. Czasem nadarza się szansa na prawdziwą miłość. Czasem nie można z niej skorzystać!

          To takie głupie… To chyba nie ma sensu. Zaczynam się plątać we własnych myślach. Chyba przyda mi się myślodsiewnia, bo mam za dużo myśli. Nawet już nie piszę z sensem. A tak do rzeczy. Spotkałam dzisiaj na plaży dwóch fajnych chłopaków. Byli mili, grzeczni, spokojni. Chciałabym poznać bliżej Roberta. Uważa, że moje imię jest wspaniałe. Stefan byłby idealny dla Judy, ale znając ją, to marzenia ściętej głowy. Może jednak ją przeproszę?

           

           

          Melanie zamknęła pamiętnik i zeszła na dół.

           

           

          V

          Usłyszałam czyjeś kroki na schodach. Chyba Mel do mnie schodziła, bo nikt inny zresztą tu nie mieszkał. Mel weszła do kuchni patrząc na grające radio.

          - To my mamy tu radio?- spytała przepraszającym tonem. Zrozumiałam.

          - Mamy, stało tutaj kiedy się wprowadziłyśmy. Musimy zwiedzić nasz domek. Może nadamy mu nazwę? I w ogóle- powoli się rozkręcałam i zaczynałam wierzyć, że naprawdę tu jestem, że to nie sen. Moja przyjaciółka wpadła na górę w tempie ekspresowym, i rzuciła się w stronę jedynych drzwi, za które nie wściubiłyśmy nosów. Drzwi prowadziły na strych. Mały, zabałaganiony strych, na którym oprócz sznurków do bielizny leżały tysiące książek, i to wszystkie w interesującym nas od przeczytania „Zmierzchu” temacie- wampiry, wilkołaki itp. W tej chwili, kiedy miałam podnieść najcieńszą (tak ze 200 stron), rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Mel rzuciła się na dół, lecąc na łeb na szyję. Zeszłam za nią, po drodze zostawiając w kuchni książeczkę z zamiarem przeczytania jej wieczorem.

           W drzwiach stała jakaś dziewczyna- brunetka, o ciemnych oczach. Była zgrabna, śliczna. Od razu poczułam na swoich kasztanowych lokach całą podróż z Kalifornii do Grecji, a biorąc pod uwagę minę Mel ona też dostawała kompleksów.

          - Eeeeee… Cześć…- odezwała się pytającym tonem. Wyszłam przed Melanie i zapytałam:

          - Powiesz mi może z łaski swojej, ktoś ty?

          - Jestem Samanta, przyszłam was przywitać. Mamy tutaj taki lokalny zwyczaj, że kiedy przyjeżdża ktoś nowy, musimy go dobrze przywitać, i wydelegowali mnie. Jesteście z Ameryki, prawda?- uśmiechnęła się miło. Dopiero teraz zauważyłam, że mówiła po angielsku, a w dłoniach trzymała tackę z dwiema miseczkami. W jednej była chyba kawa, w drugiej coś innego, nie wiedziałyśmy co.  Samanta uśmiechnęła się szerzej, i podała nam tackę. W drugiej misce znajdowały się pistacje. Zaczęła coś nawijać po grecku, po czym przełamała pistację na pół i rozdzieliła nam.

          - No i już. Kawa jest dla was, reszta pistacji też. A tak w ogóle, mogę wejść??- zdałam sobie sprawę, że idąc do przodu wypchnęłam brunetkę na dwór. Zawstydzona bąknęłam

          - Ups…  Wchodź…Eeeeee…

          - Samanta- odparła poważniejąc.- A wy?

          - Judith i Melanie. Mów nam Judy i Mel.

          - Miło mi, dziewczyny.- Samanta uśmiechnęła się do słów Mel. Wpuściłyśmy ją, i usiadłyśmy w kuchni (jako że cały salon zajmowały nasze walizki, a nie był on zbyt duży).

          - Samanto, gdzie tu można kupić coś innego do jedzenia niż pistacje, hot-dogi i hamburgery?

          No tak, Mel trafiła w sedno. Czymś musiałyśmy się odżywiać, a na pistacje nie było co liczyć, bo nawet one się szybko nudzą. Hot-dogów i hamburgerów nie lubiłyśmy z przyzwyczajenia, więc trzeba było zapytać miejscowej dziewczyny. Samanta obciągnęła tunikę i mruknęła, jakby speszona, patrząc na książkę która położyłam na parapecie:

          - Niedaleko jest sklep spożywczy, obok piekarnia, sklep z pamiątkami, księgarnia, butik i AGD.  Można kupić wszystko, co na co dzień potrzebne. Jakieś telewizory i inne takie trzeba już jechać do Aten, inaczej nie będzie.

          - Dzięki, mamy tutaj cały sprzęt RTV, nawet chyba telewizor jest kolorowy, a komórki mają zasięg, chyba jedzenie to ostatnia nam potrzebna rzecz.

          - Jak byłabym wam potrzebna, mieszkam w niebieskim domku z parasolem w ogródku, jestem u siebie wieczorami. A w dzień zapytajcie kogoś na plaży o kawiarenkę.  Jestem tam ja, albo któryś z moich przyjaciół, powiedzą wam, gdzie jestem.

          I wyszła.

           

          Mel spojrzała na mnie z zadowoleniem.

          - Chyba ją polubię- oceniła naszą nową przyjaciółkę.- Musimy ją kiedyś odwiedzić, nawet bez przyczyny, nie?

          - No… Ale jest jednak jakaś trochę dziwna. Najpierw pali się, żeby się z nami zaprzyjaźniać, a kiedy pytamy ją o sklep, natychmiast nam tłumaczy i ucieka. Nie uważasz, że to dziwne?

          Mel wyjrzała przez okno. Samanta pędziła w stronę małej budki, takiej jak w reklamach. Chyba tam znajdowała się ta kawiarnia, bo dziewczyna gnała tam tak, że tylko piasek  sypał się spod jej zielonych japonek.

          - Bardzo dziwne- oznajmiłam, akcentując samogłoski. Mel wywróciła oczami, i wspięła się na stryszek.

           Próbowałam przypomnieć sobie wszystko, co się działo. Kiedy się speszyła??… Wtedy, kiedy zapytałyśmy ją o jedzenie. Na co wtedy patrzyła? Myśl, myśl, myśl… Eureka! Patrzyła na  książkę, którą przyniosłam ze strychu. Przeczytałam tytuł. „Wilkołaki: życie  i unicestwianie”, autora nie podano. Zaklęłam pod nosem, bo to mnie do rozwiązania zagadki nie przybliżyło. Wzruszyłam ramionami, wzięłam książkę pod pachę i obiecawszy zająć się tym później zaniosłam ją do pokoju. Mel buszowała po strychu, może znalazła coś ciekawego… Postanowiłam do niej zajrzeć, zanim zacznę czytać. Weszłam na strych, i mnie zatkało. Na sznurkach na bieliznę wisiały jakieś ubrania- spodnie, szerokie spódnice, jakieś bluzki, kamizelki… A pośrodku stała Mel z zachwyconą miną.

          - Hipisowskie ciuchy, kopalnia!! Kocham to!

          Zamknęłam oczy, udając, że załamuję się psychicznie. Mel ryknęła śmiechem i podała mi małą książeczkę, chyba po to, żeby nie wywalić jej przez okno. Tytuł: „Zmierzch”, po grecku!

          - Kocham cię, Melanie Avers! Jesteś wielka!! To jest „Zmierzch” po grecku!!

          - Ty, nie wiedziałam, dawaj no mi to… Kocham tą książkę!- i zaczęłyśmy tańczyć na strychu naszego domu, na którym było już szaro.

          - Mel, która może być godzina?- spytałam patrząc na nią z przerażeniem.

          - Tak gdzieś… Z jedenasta, dziesiąta? Tutaj o tej porze jest tak na zewnątrz…

          Słyszałam, jak to mówi, ale gadała z powietrzem, bo ja leciałam do łazienki, żeby się umyć i wydobyć moją (wspominaną wcześniej) śliczną koszulkę nocną. Woda była idealna- myślałam, że będzie gorąca po całym dniu takiego nasłonecznienia, ale było dobrze. Wlałam sobie sporo płynu do kąpieli-leżał w szafce, ważny był do jutra, więc walnęłam całą buteleczkę. Woda zrobiła się ślicznie niebieska, potem zmieniła się w gołębią szarość, bo byłam brudna jak murzynka. Umyłam włosy, owinęłam się swoim ręcznikiem w kwiaty i pożyczyłam sobie od Mel jej tęczowy kawałek materiały- jej to wystarczało, mnie ledwie wisiało na włosach.

          Wpadłam do swojego pokoiku, przebrałam się i oddałam Melanie jej szmatkę. Doszłam do wniosku, że chyba już czas i sięgnęłam po książkę. Na pierwszej stronie wyszczególniono wszystkie tomy serii- o wampirach, wiedźmach… Ble. Otworzyłam dalej. Założyciele Rzymu… Nuda. Przejrzałam książkę, zatrzymując się na unicestwianiu. Ta, jasne, srebrne pociski… Co jeszcze?? Prychnęłam i wyłączyłam sobie budzik z telefonu, przy okazji odkrywając, że w moim pokoju stoi zegar w kształcie kota, któremu świeci się pyszczek (tam miał cyferki). Okazało się, że była godzina 00.00, a na dworze było tak, jak u nas bywa koło 21! Mało nie dostałam zawału, kiedy kot dwanaście razy miauknął niespodziewanie. Na szczęście z tyłu był włącznik i wyłącznik tej funkcji. Wyłączyłam i zasnęłam…

          Śniło mi się, że jestem sama na plaży, a obok mnie stało tych dwóch facetów, których tak chciała poznać Mel. Nagle zaczęli krzyczeć…Spojrzałam w tą stronę co oni i obudziłam się z krzykiem.

           

           

           

          VI

          Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!- darłam się

          - Judy, co jest? Wszystko w porządku?? Nie wrzeszcz tak, ludzi pobudzisz! ZAMKNIJ SIĘ!!!!!! No dziękuję.- Mel jak zawsze była spokojna.- Opowiedz mi teraz, czemu darłaś się, jak stare gacie hipisa.

          - Śniło mi się… że… ty… nie…- nie mogłam się powstrzymać i ryknęłam płaczem- Że zdechłaś, przez samo „h”!

          Mel zaczęła wyć… Ze śmiechu. Spojrzałam na nią ze złością. Nie zamierzałam zdradzić jej wszystkiego- na przykład tego, że ten który na nią patrzył na plaży miał dłonie umazane krwią. Jej krwią.  Tego byłam pewna. Spojrzałam na kota. Była piąta rano, ale nie zamierzałam już spać. Postanowiłam wyrwać się na plażę, albo spacer. Wstałam, zaścielałam łóżko, wyjęłam z szafy spódnicę i top na ramiączka w limonowym kolorze, a następnie sandały z drewnianymi koralikami. Ubrana, uczesana i umyta zeszłam na dół, z zamiarem zjedzenia śniadania. Przeszukiwanie półek było na nic- musiałam uszczypnąć trochę z naszego funduszu.

          Wypadłam na dwór z torbą-koszykiem i zapasem gotówki. Na plaży było tylko kilka osób, plączących się pod kawiarnią. W jednej z nich rozpoznałam Samantę. Pomachałam jej i poszłam dalej. W końcu dotarłam do sklepu-była godzina 7.

          - Coś łatwo się przestawiłam… Dziwne.- mruknęłam wchodząc do sklepu. Miła dziewczyna za ladą mogła być w moim wieku, może starsza. Poprosiłam ją po angielsku o płatki śniadaniowe, mleko, chleb, wodę i kilka owoców, a ona z zadowoloną miną dała mi rachunek, i zaświergotała po grecku (zrozumiałam, cud!)

          - 20 euro. Dzięki.

          Podałam jej pieniądze i wyszłam wolno do domu. Na plaży roiło się już od turystów. Mel siedziała na brzegu i szkicowała morze. Podeszłam do niej od tyłu i spytałam całkiem głośno:

          - Co zjadłaś na śniadanie?

          - Nic, szafki i lodówka są puste- odparła ze spokojem. Kurczę, nie przestraszyła się…

          - Zrobiłam zakupy, choć, wrzucimy coś na ruszt.

          Mel włożyła do plastikowego pudełeczka swoje przybory do rysowania i powlokła się za mną. W radiu leciała jakaś rzewna nuta, więc je wyłączyłam. Po plaży przewijały się już całe zastępy turystów, chociaż była dopiero dziewiąta.  Mel wcinała już płatki z mlekiem, postanowiłam zrobić to samo.  Po śniadaniu postanowiłam przeszukać strych, ale Mel wyciągnęła mnie na plażę. Nie zwracała uwagi na moje protesty, chociaż jeszcze trochę, a usłyszałoby mnie całe wybrzeże greckie. Przebrana w kostium usiadłam na brzegu z naburmuszoną miną. Mel gdzieś wsiąkła, jak to ona. Poczłapałam do kawiarni, poszukać Samanty. Brunetka siedziała spokojnie na wysokim krzesełku sącząc jakiś kolorowy drink z parasolką i oglądając jakiś magazyn. Usiadłam obok niej, zamawiając colę z lodem, bo pomimo godziny dziesiątej na zegarku było gorąco jak w piekle. Zajrzałam Samancie przez ramię. Magazyn o zdobieniu paznokci.

          - Interesujesz się tym?- spytałam. Tym razem podziałało. Dziewczyna podskoczyła na krzesełku, omal nie wylewając drinka.

          - Judy, wariatko, zawału mam dostać??

          - Nie, na to bym musiała się bardziej postarać. Ale wracając, lubisz zdobienie paznokci?

          - Bardzo. Rozważam nawet zostanie kosmetyczką po skończeniu szkoły, ale raczej mi to nie wyjdzie… 

          - O, tak, chciałabym się chwalić przyjaciółkom: na wakacjach w Grecji poznałam taką jedną dziewczynę. Ona będzie bardzo sławną kosmetyczką, mówię wam.- Zachichotałam cicho, sącząc colę.- A może dasz pokaz swoich możliwości?- wyciągnęłam w stronę greczynki dłoń z paznokciami zapuszczanymi od dwóch miesięcy. Nie cierpię tipsów.

          - Nie wiem, czy by mi się udało. Masz jakieś naklejki, lakiery, brokat?- W głosie Samanty nie było wahania dotyczącego jej słów, ale zadowolenie, że ją o to poprosiłam. W myślach przejrzałam kosmetyczkę.  Parę lakierów by się znalazło, ale o brokatach i nalepkach nie było co marzyć.

          - Trochę mam, ale tylko lakierów.- Samanta kiwnęła głową, zamknęła gazetę i dopiła swój drink. Ja dokończyłam swoją colę. Zapłaciłyśmy i skierowałyśmy się w stronę domku Samanty. Dziewczyna przywitała się w progu z rodzicami, po czym pociągnęła mnie na górę. Jej pokój był jasny, w ładnym odcieniu pomarańczy. Na biurku stało czarne pudełko z jakimś greckim napisem, w środku były lakiery i inne rzeczy potrzebne do zrobienia manicure. Samanta wyjęła kilka rzeczy, wrzuciła je do czarnej torebki i poszłyśmy do naszego domku. Mel gadała z kimś tuż przy linii morza, niektóre fale ich dosięgały. Otworzyłam drzwi, zapraszając Samantę do środka. Przeprosiłam ją na chwilę i poszłam po swoje ciuchy, które nadal leżały w białej budce. Przebrałam się i zostawiłam mokre kąpielówki tam, gdzie leżały ciuchy Mel. Ona sama za chwilę przyszła, żeby się przebrać. Zostawiła swoje kąpielówki i wróciła na plażę, po swojego przyjaciela od konwersacji. Wywróciłam oczami, i nakazując Mel wzrokiem pilnować kąpielówek poszłam do domu. Samanta wyłożyła lakiery i ozdoby ze swojej torby na stół. Przyniosłam jej swoje i usiadłam na krzesełku, wyciągając ręce.

          - Jakie lubisz kolory, wzory??- spytała brunetka patrząc na moje paznokcie z powątpiewaniem.

          - Wszystkie, byle nie czarny, chyba, że z białymi naklejkami. Wtedy spoko. A, i…

          - Judy, jak ty możesz hodować coś takiego? To trzeba momentalnie spiłować!- jęknęła Samanta, przerywając moje mądre inaczej myśli. Ruszyłam swoje szacowne tyły po pilnik.

          Po godzinie moje paznokcie były jak po profesjonalnym zabiegu. Samanta uwolniona ode mnie skoczyła do kawiarni, a ja poszłam na plażę odnaleźć moją przyjaciółkę. Nie musiałam szukać długo… Mel wpadła na mnie przy furtce naszego domku.

          - Gdzie ty łazisz? Chyba żeś miała kostiumów pilnować?

          - No… Ale.. Judy… Bo… Nie ma ich tam!

          - CO?- aż  mną zatelepało. Taki zakuty łeb twierdzi, że nie ma naszych kostiumów, chociaż sama kładłam je w budce!

          - Jak to nie ma? Na łepek ci padło?

          - Chodź.- dziewczyna pociągnęła mnie w stronę „naszej” budki. Wściekle otworzyłam drzwiczki. Rzeczywiście, kostiumów nie było. Mel spojrzała na mnie triumfująco.

          - Uspokój się, oszołomie. Mamy jeszcze po jednym komplecie, przeżyjemy. A tak w ogóle, raczysz wreszcie wpaść do domu, czy zamierzasz spać, jeść i mieszkać na plaży?

          - Przyjdę. Właśnie szłam, ale wpadłam na ciebie. No, już nie marudź, idziemy.

          Poszłyśmy w stronę żółtawego domu. W środku było tak gorąco, że myślałam, że mnie trafi. Pootwierałyśmy wszystkie okna i zasiadłyśmy w kuchni.

          - A teraz- odezwałam się- Opowiedz mi, jak to się stało, że zniknęło nam bikini.

          - Rozmawiałam z Robertem, widziałaś nas. Rozmawialiśmy, rozmawialiśmy i rozmawialiśmy. Świetnie nam się gadało. A potem on powiedział, że musi poszukać Stefana, i poszedł. A ja chciałam się przebrać, to szłam do budki, ale tam ich nie było, i ty szłaś, i …

          - I chyba nie mamy żadnego logicznego wytłumaczenia.- dokończyłam.

           Zamilkłyśmy.

           

           

          VII

          - Mel, mam cię dość. Marudzisz i marudzisz, a nic z tego nam nie przyjdzie. Weź się ubierz- spojrzałam z niechęcią na roznegliżowaną przyjaciółkę. Przed chwilą się kąpała, więc szlajała się po całym domu w ręczniku frotte, ledwo co jej zakrywającym. Oprócz tego jęczała niesamowicie,  więc powoli miałam jej dosyć.  Obiecałam sobie, że jeszcze parę jęków, a dowalę jej.

              - Judy, ja nie rozumiem, jak to mogło się zrobić… Przecież patrzyłam…

               - Melanie, uspokój się. Irytujesz.

          - Mam cię dosyć. Cały czas tylko uspokój się i irytujesz… WYCHODZĘ.

          - Świetnie, ja w tym czasie poszukam jakiejś oferty pracy dla dwóch porypanych nastolatek.

          Trzasnęły drzwi na górę, a następnie na dwór.. Przewróciłam oczami i sięgnęłam po gazetę, którą znalazłam pod domem.

          -Pielenie, krawcowa, księgowa… A mówią, że bezrobocie panuje… Dobra, znalazłam… a nie, trzeba mieć staż. Szlag by to!

          Po kilku godzinach znalazłam wreszcie odpowiednią pracę, z odpowiednimi kryteriami. Zbieranie oliwek, za 10 euro dziennie. Dużo, naprawdę, aż się przeraziłam. Odłożyłam gazetę i poszłam na plażę szukać przyjaciółki.

          ***

           

          Melanie znalazłam pogrążoną w rozmowie z tymi dwoma przystojniakami. Uśmiechnęła się do mnie wrednie i rzuciła słodko:

          - Stefanie, Robercie, to właśnie moja przyjaciółka Judy. Judy, to Stefan i Robert.

          - Dla przyjaciół Rob.- wtrącił Robert, uśmiechając się miło.- Mieszkamy tutaj, niedaleko.

          - Świetnie, super, zajefajnie…- ironizowałam wrednie, patrząc na Mel. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. 

          Robert i Stefan byli… fajni. Mel ich ubóstwiała, mnie wystarczało lubienie. Zawsze mieli dla nas czas, oprowadzili nas po całym wybrzeżu, zapoznali z różnymi ludźmi… Zapowiadało się świetnie.

          Tydzień po naszym przyjeździe postanowiłyśmy udać się na rozmowę o to zbieranie oliwek. Ogłoszenia na ten temat z dnia na dzień zapełniały gazety coraz większymi obrazkami. Wzięłam gazetę w ręce i skierowałam się w stronę tej ulicy, na której znajdowało się mieszkanie naszej może pracodawczyni.

          - O..… Szok.- oznajmiła Mel patrząc na jej domostwo. Robiło wrażenie. Wielki biały prawie że wieżowiec  był chyba z dziesięć razy taki, jak nasz, ale za to wcale nie przytulny. 

          Mel ostrożnie zadzwoniła dzwonkiem. Po dwóch sekundach drzwi otworzyły się z hukiem. Na progu stała wysoka kobieta- ta, która dawała ogłoszenie.

          -Witam. Czy to pani…-spojrzałam na gazetę- Julietta Cardo? 

          - Zgadza się. A wy, kto?

          - Melanie Avers i Judith Bustamante, szukamy pracy.

          - Ach, Judy i Melanie. Wejdźcie, dziewczyny.

          Weszłyśmy do  środka. Jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Długi, ładny hol robił wrażenie martwego. Z piętra dobiegała muzyka. Chętnie sprawdziłabym, kto słucha mojej ulubionej piosenki, ale musiałam iść za panią Cardo. Mel spojrzała na mnie z żałosną miną. Podzielałam jej zdanie na ten temat.

          - No więc, jakie macie doświadczenie zawodowe??

          -Żadne.- odpowiedziałyśmy równo.

          - Więc macie szansę je zdobyć. Zatrudnię was na tydzień próbny. A ogólnie, na ile chcecie się zatrudnić?

          - Mamy tu być trzy miesiące, myślę, że na dwa i pół.- odpowiedziałam ze spokojem.

          - Zaczynamy od godziny dziewiątej, kończymy około szesnastej, piętnastej. Mój syn jutro wam to wyjaśni. Do widzenia.

           Szybko opuściłyśmy to ponure coś, czego domem się nie nazwie. Do domu pełzłyśmy jednak wolno.

          - Chodźmy na lody, i tak nie mamy nic lepszego do roboty.- zaproponowała Mel. Znałam jej podświadomy cel- miała nadzieję, że spotkamy w kawiarni Stefana bądź Roberta. Ale zgodnie z jej słowami nie miałyśmy nic lepszego do roboty.

          Siedziałyśmy pod tą budką z piętnaście minut, kiedy nadszedł Stefan. Widziałam go, od kiedy tylko wszedł na plażę. Podszedł do nas, i powiedział z obrzydzeniem:

          - Kurde w mordę, ale od was wali. Gdzie byłyście?

          - U państwa Cardo, a co?

          - Nic.- skrzywił się jeszcze raz i zamówił podwójny sorbet. Skończyliśmy jeść, i siedzieliśmy pod budką czekając na cud. W końcu Stefan zaproponował:

          - Kto ostatni w wodzie, ten plażowa ciapa!- i rzucił się do wody. Pobiegłyśmy za nim, i chociaż był dalej od nas o dobry metr szybko go wyprzedziłyśmy, i to on był ostatni. My wbiegłyśmy w wodę równo. Roześmiani wróciliśmy na plażę. Siedzieliśmy w milczeniu, patrząc na morze, kiedy nagle odezwał się Stefan:

          - Jaka ładna bransoletka! Mogę zobaczyć?- wyciągnął rękę w stronę kostki mojej przyjaciółki. Odtrąciła jego dłoń.

          - To mój amulet. Dotykać go mogę tylko ja i Judy.

          Stefanowi ze złości zabłysły oczy. Wstał, spojrzał na nią i poszedł w stronę morza, skacząc nagle z rozpędu. Mel wytrzeszczyła na niego oczy, otulając się ręcznikiem.

          - Niezły jest… Kurczaczki… Ja chcę mieć chłopaka.- skrzywiła się, więc walnęłam ją  w ramię. Nagle wpadłam na genialny pomysł.

          - Odprawimy rytuał- oznajmiłam tajemniczym głosem. Mel spojrzała na mnie jak na wariata, więc  wytłumaczyłam jej, że nie chodzi mi o coś takiego, jak w „Pamiętnikach Wampirów”, tylko czary bez wpuszczania wampirów do domu. Wreszcie się zgodziła, więc pociągnęłam ją do domu. Otworzyłam laptopa i znalazłam odpowiedni czar. Mel szybko kupiła świeczki, papier i pióro wieczne, wydając przy tym sporo forsy. No, ale liczyło się, żeby działało.

          Mel odprawiła czar, zakopała karteczkę w ogródku i poszła spać. Ja zwinęłam się na łóżku, okryłam niebieskim kocem w  kwiatki i kończyłam książkę. Była przerażająco nudna, więc po piętnastu minutach słodko spałam oparta o ścianę.

          Rano czułam na całym ciele skutki spania ze ścianą, jak to określiła Mel. Bolały wszystkie gnaty, mięśnie, nerwy, wszystko. Obtarłam oczy, ubrałam się i ruszyłyśmy do pracy. Mel była oczywiście opanowana. Też tak chcę. Przed domem nie zastałyśmy nikogo, kto wyjaśniłyby nam, gdzie są te pola oliwkowe, czy gdzie tam te chwasty rosły.

          - Nie wejdę do domu, nie marz o tym. To dobijające. Będziemy czekać.- oznajmiła Mel. Miałam do tego taki sam stosunek jak ona. Oparłam się o ścianę i czekałam, czekałam, czekałam…. Mel zniknęła na chwilę i przyniosła nam sok winogronowy, z czego skorzystałam, pijąc prawie pół butelki na raz. Moja przyjaciółka skrzywiła się i sama wypiła tylko łyk. Nagle drzwi skrzypnęły, rozległ się śmiech, i stanął przed nami bóg grecki we własnej osobie. Szukałam szczęki na ziemi. Miał ciemne włosy, ciemne oczy i miły uśmiech. Ja sama, z rudymi włosami do brody i brązowymi oczami czułam się idiotycznie. Mel- z włosami w miodowobrązowym kolorze i z brązowymi oczami nie czuła się chyba lepiej. Stałyśmy tam, i gapiłyśmy się na niego, on za to gapił się do wnętrza domu, gadając coś do kogoś po grecku. Nagle odwrócił się, spojrzał na nas i rzucił miłe:

          - Cześć!

          VIII

          -Cześć.-odpowiedziała Mel. Nie zrobił na niej wrażenia.

          - Jestem Oliver, a wy??

          - Melanie i Judy. Ty tu mieszkasz??- badała go Mel.

          - Tak, mama mówiła, że przyjdą tu jakieś dziewczyny do pracy, czekamy na nie razem z Conrado. A tak w ogóle, gdzie on łazi…- mruknął do siebie i znów krzyknął coś  po grecku do wnętrza domu. Z nami gadał po angielsku. Po chwili z domu wylazł kolejny bóg, ale nie zrobił na mnie wrażenia. Za to Mel gapiła się na niego jak cielak. Pochyliła się do mnie i wyszeptała z uczuciem:

          - Kurde w mordę, ale ciacho…

          Rymnęłam się ręką w czoło i zachichotałam cicho. Oliver i Conrado naradzali się szeptem. Mogli mówić głośno po grecku, i tak bym nie zrozumiała. Mel nadal gapiła się na Conrado, bezwiednie chyba mnąc nogawkę szortów. Wywróciłam oczami i odezwałam się po angielsku:

          - Możesz nam pokazać, gdzie będziemy pracować??

          - Ehe… Może jednak Conrado wam pokaże- odezwał się niepewnie. Conrado spiorunował go wzrokiem.

          - To chodźmy całą czwórką- zaproponowała rozsądnie Mel. Zgodzili się i poprowadzili nas ścieżką wykładaną płytami kamiennymi za siedzibę rodziny Cardo, na ogromne pole obsadzone drzewkami, gdzie uwijało się już ze czterdzieści osób.

          - Tutaj pracujecie. Zrywacie owoce, wrzucacie do tych koszy i wynosicie do magazynu. Dacie radę.- oznajmił Oliver i oddalił się wraz z Conrado, szepcząc coś z przerażeniem. Wydawało mi się, że usłyszałam słowo Samanta. Mel spojrzała na mnie radośnie i rzuciła się na zielonkawe kosze, podała mi jeden i poleciała, tylko jej czupryna fruwała.

          ***

           

          Z pamiętnika Mel.

           

          31.06.2009

          Drogi pamiętniku

           

           

          Jesteśmy tu już dziesięć dni, a tyle się wydarzyło…. Otóż, wczorajszego wieczoru na plaży Stefan T. poprosił mnie, abyśmy zostali parą! Zgodziłam się, bo co innego miałam do roboty. Jednak nie pozwolę  mu dotknąć bransoletki. Od tamtej pory, kiedy zauważył ją na plaży, pożyczyłam od Judy łańcuszek, na którym zawiesiłam mój talizman. Trochę się boję Stefana, ale będzie git majonez. Mam przeczucie. Zaraz wrócę, muszę krzyknąć na Judy, słucha S.O.S Oli na pełen regulator. Nie, stop, teraz słucha A. M. znów zmiana…  O, właśnie, zauważyłam, że w domu tych szalonych greków też ktoś tego słuchał- idealnie tych samych piosenek. A. M., S.O.S, Agnes, i tego typu bzdety. A tak na inne tematy.

          Dzisiaj był pierwszy dzień w pracy.  Całkiem fajnie. Najbardziej zainspirował mnie kolega syna naszej pracodawczyni, ale przecież mam mojego kochanego Stefana.

          Ktoś daje mi jakieś znaki przez  okno, muszę lecieć. Później napiszę, kto to był, i co chciał.

          PÓŹNIEJ.

          Stefan. Chciał pobiegać po plaży. Pobiegaliśmy i wróciłam. Przy okazji znalazłam na schodach pomarańczowy notes, mam go tu, zaraz  zejdę i przeczytam go razem z Judy, bo w nim jest TREŚĆ. Szok, nie?? Papa, pamiętniczku, do jutra albo kiedyś tam.

           

          Mel dopadła mnie w kuchni. Jakieś dwadzieścia minut wcześniej poleciała do siebie po spotkaniu ze Stefanem, rzucając mi na stół jakiś okropnie pomarańczowy notes, i każąc pilnować, ona zaraz wróci. No i faktycznie, wróciła. Usadziła się na krześle obok mnie i otworzyła ten notatnik. Na pierwszej stronie widniało słowo „Dziennik”.

          - Może tego nie oglądajmy- rzuciłam- Naruszamy czyjąś prywatność.

          - Ty i tak zawsze naruszasz moją, jedna ci różnicy nie zrobi.

          Przekręciła kartkę. Ktoś zapisał czytelnym pismem datę sprzed kilku dni. Pochyliłyśmy się, i odczytałyśmy zapiski.

           

          „26. 06. 2009

          Kochamy Dzienniku

          Dzisiaj razem z Miguelem szaleliśmy w lesie. To znaczy ja szalałam, on tylko łaził za mną z miną zbitego psa. Ta, nawet do niego pasowało. Miałam ochotę dziabnąć go w ten podwinięty ogon, ale boję się konsekwencji. Szlag mnie z nim trafi!

           

           

          27.06.2009

          Kochany Dzienniku

               Dzisiaj Miguel zwariował do szczętu. Zakazał mi się widywać z Judy i Melanie. A że jest moim „panem i władcą” (sarkazm) muszę go słuchać. Niestety.

          Mieliśmy dzisiaj w kawiarni prawdziwe tłumy. O mało się nie wydałam, kim… czym jestem. Zwariować można, z taką robotą.

           

           

          28.06.2009

          Kochany Dzienniku

          Dzisiaj już oboje szaleliśmy. Namówiłam go na berka. Tylko mnie się udaje sprawić, że ten chory na dumę sztywniak robi się zabawny. Oliver i Conrado tylko go złoszczą swoimi „śmiesznymi” docinkami.

           

           

          29.06.2009

          Chciałabym być tak śmiała, jak Judy i Mel na przykład. Bo kiedyś muszę powiedzieć Miguelowi, że mi się podoba.

          Dzisiaj też łaziliśmy po lesie. Znalazłam śliczną polankę, jest tam dużo wszelkiego rodzaju szkodników, które można zjeść. I super.

           

           

          30. 06.2009

          Dzisiaj widziałam dziewczyny na plaży. Judy nawet mi pomachała, ale zrobiłam złe wrażenie, bo nie mogłam im odmachać, gdyż Miguel siedział w kawiarni. Szkoda. Tęsknię za nimi trochę. Towarzystwo chłopaków, chociaż fajne, też się może znudzić,  szczególnie, jeśli spędza się z nimi całe dni i czasami też noce. Można mieć dosyć?? No ba. 

          W kawiarni dzisiaj spokój. Na szczęście. Aż się boję wiedzieć, co by było z tłumami, bo dzisiaj popołudniowy dyżur miał Oliver, a on bardzo łatwo się irytuje.

          Umówiliśmy się z chłopakami, że jutro poszalejemy w lesie, ale bez „pana i władcy”. I dobrze, on zachowuje się beznadziejnie.

          Znowu zaczynam się okłamywać. To raczej  nie jest moja wina, że się w nim podkochuję.

          Chciałabym być z nim, ale cuda się nie zdarzają na tym świecie. Za dużo w nim zła.

           

           

          31. 06. 2009

          Nie mam ochoty na pisanie. Wytłumaczę się jutro.”

          Zamknęłam z trzaskiem książeczkę.

          IX

          -I co o tym sądzisz??- spytałam. Mel siedziała z oczami w słup.

          - Nic. Co mam sądzić? Że Samanta zwariowała?

          Bo chociaż ani razu nie padło to imię, wiedziałyśmy o kim mowa.

          - Trzeba jej będzie to oddać, nie twierdzisz??- spojrzałam na nią kątem oka.

          - Twierdzę.  Ale co, pójdziemy do niej i powiemy „Sorki, Samanta, ale przypadkiem znalazłam twój pamiętnik i przeczytałyśmy go. Czy ty masz dobrze we łbie???”

          - Nie możemy do niej iść, ośle. Ten cały Miguel zabronił jej spotkań z nami. Podrzucimy jej na schody.

          - Genialne… Szokujesz mnie ilorazem swojej inteligencji. Chodźmy.- oznajmiła Mel i przesunęła się w stronę miski z orzeszkami stojącej obok mnie.

          - Chodźmy.- potwierdziłam i wyjęłam orzeszek z miski. Zjadłam go, podniosłam się i ruszyłam w stronę drzwi. Po chwili dogoniła mnie Mel z notesem w ręce.

          Podkradłyśmy się pod drzwi domu w którym mieszkała Samanta i położyłyśmy na drewnianych schodach pomarańczowy notesik, po czym uciekłyśmy.

          Przez pół nocy rozmyślałam o notkach w dzienniku Samanty.

          Czyżby była chora na umyśle i wymyślała niewiadomo jakie historie dla własnej przyjemności?

          Wątpię.

          Może chciała nam zaimponować i podrzuciła nam to na schody specjalnie?

          Wątpię.

          Bezwiednie wyciągnęłam z pudełeczka kilka nitek i zaczęłam splatać bransoletkę. Dopiero po dziesięciu minutach zorientowałam się, że cokolwiek robię. Nawet ładna kolorystycznie mi wyszła. Zakończyłam supełkiem i spojrzałam w okno. Chwilę wcześniej nie widać było nawet chmur, ale w tym momencie pierwsze krople spadły na daszek i rozległ się grzmot. Objęłam kolana ramionami. Zawsze bałam się burzy.

          Chętnie włączyłabym komputer i posłuchała czegoś optymistycznego, ale ze względów bezpieczeństwa wolałam nie. W końcu ile taki mały domek może wytrzymać.

          Dla otuchy przywołałam wspomnienia Olivera i pracy. Praca bardziej mi się spodobała z czasem. Nie musiałam się schylać i często widywałam Olivera, który prześlizgiwał się pomiędzy drzewkami, siedział na balkonie lub pod domem razem ze swoim przyjacielem.  I to by było prawdopodobnie tyle, na temat zalet pracy u pani Cardo. Stawka niska, współpracownicy nudni a poza tym skwar, że szok. Całe plecy miałam w jasne paski od bluzek, bo każdego dnia układały się inaczej.

          Błądziłam myślami, ale za każdym razem wracałam nimi do domu bądź do Olivera. 

          Zastanawiałam się, co robi Carla, Artur, mama. Czy za mną tęskną, jak im się układa w domu, czy Mała nie  choruje…

          Dlaczego ten grek z obrazka nie chce się interesować dziewczynami, ale zadaje się z Samantą??

          Nie wiedziałam, że wyszłam na dwór. Kiedy się zorientowałam, stałam pod domem Samanty. Chwyciłam dziennik i wróciłam do domu.

          To wszystko było zbyt dziwne dla mnie. Przebrałam się w piżamę i położyłam do łóżka.

          Rozmyślałam przez pół nocy. Burza jak szybko przyszła, tak szybko odeszła.

          Myśląc o krajobrazach greckich wreszcie

          Zasnęłam.

          Szłam przez pole oliwek, trzymając w dłoni szkicownik i ołówek. Oliver dogonił mnie już pod samym domem, złapał za rękę i odwrócił w swoją stronę. Na jego twarzy malowało się przerażenie.

          -Uciekaj, Judy, natychmiast!- krzyknął do mnie.

          - Ale dlaczego?? Po co??..- spytałam, ale przerwał mi, pchając mnie w stronę wyjścia.

          - Zaufaj mi, Judith!- krzyknął. Otworzyłam szeroko oczy i usiadłam na łóżku.

           

          Grzmotnęło porządnie i Samanta lekko drgnęła. Uśmiechnąłem się wrednie w jej stronę mówiąc:

          - Co, burzy się boisz, a inni boją się ciebie??

          - Zzzammmkkknijjj się Cccccooonrrrrraddddo… - wyszczekała patrząc prosząco na Olivera.- I pomóżcie mi, zgubiłam dziennik- jęknęła już nieco bardziej człowieczo.

          - Ten, w którym to pisałaś, jak bardzo kochasz naszego WSG??- odparł jej na to.

          - WSG?! Co to jest?-  spytałem równo z nią

          - Wielce Szacowny Głupol. Miguel w sensie.- odparł Oliver zadowolony ze swojego żartu.

          - Jak możesz tak o nim mówić! Świetnie sprawdza się w roli Alfy, prawda, Conrado??- skierowała na mnie proszący wzrok.

          - Ta, jasne, oczywiście.- odparłem w roztargnieniu a kiedy uśmiechnęła się z zadowoleniem dodałem:

          - A o co pytałaś??

          Samanta jęknęła, Oliver uniósł kciuk do góry i wyszczerzył się. Burza była już tylko wspomnieniem. Samanta powiedziała, że ma nas dosyć i poszła na dwór. Ledwie zamknęła drzwi krzyknęła tak, że szyby o mało nie pękły. Polecieliśmy za nią. Pomimo tego, że czasem była wredna i kochała się w naszym alfie to bardzo ją lubiliśmy. No, niestety.

          Oliver ostrożnie otworzył drzwi. Samanta stała tam, i patrzyła w WSG jak w obrazek. On potrząsał nią lekko, bo wyglądała jakby wpadła w trans. Po chwili jednak machnął ręką, i podszedł do nas, „ukrytych” w drzwiach.

          - Cze. Jest sprawa.- zwrócił się do nas. Udawaliśmy pijanych.- Chłopaki, to na poważnie. Kiedy te całe Judy i Melanie wyjdą z domu, pójdziemy tam, żeby zobaczyć, czy one naprawdę mają tak bliski kontakt z wampirami.

          - I odzyskać dziennik Samanty- wtrąciłem.

          - I odzyskać dziennik Samanty.- potwierdził.

          Długo nie musieliśmy czekać. Po kilku godzinach obserwacji, kolejnego dnia otworzyliśmy drzwi do domku dziewczyn. Wsunąłem się pierwszy, za mną Miguel, na końcu Oliver, który wlókł się niezadowolony. Nie uśmiechało mu się spędzenie sporej ilości czasu pośród zapachu Judy. Miguel rozesłał nas na wszystkie kąty. Mnie przypadło w udziale pięterko, Oliver poleciał na strych, a Miguel „oglądał” parter.

          Zacząłem od małych, brązowych drzwi. Pokój Judy- rozpoznałem po rozrzuconych zdjęciach i szczotce z rudymi kłakami. Oprócz tego wszędzie był zapach wampira. Zamknąłem drzwi, przenosząc się do tych obok. Pokój Mel. Ładny był. Ściany jasnofioletowe, wpadające w niebieskawy. Kilka mebli, łóżko przykryte ładną kapą, małe lusterko na biurku. I też zapach wampira.

          Zostały mi tylko jedne drzwi- czwarte prowadziły na strych. Otworzyłem te trzecie. Łazienka, przedzielona na dwie połowy ciemnozielonym paskiem kafelek, odcinającym się od jasnego, turkusowego  wyłożenia ścian i całej reszty łazienki. Część od drzwi prawdopodobnie należała do Judy- kolejne gumki, szkatułka na biżuterię z ciemnego drewna. Trochę kosmetyków wyjętych z niebieskiej saszetki w złote wzory- chyba się w niej nie mieściły. Zauważyłem też, że w szkatułce jest jakiś papierek. Mając gdzieś prywatność otworzyłem pudełko. O w mordę! Ze dwieście bransoletek, pierścionków, łańcuszków itp. Papierek okazał się krótkim liścikiem. Odczytałem słowa napisane ładnym charakterem pisma.

          Karteczka capiła wampirem.

          Super.

          X

          Ledwo było widać literki z pośród zawijasów. Odczytałem tylko kilka słów.

           

          Droga Judy!

          Piszę do ciebie tę (słowo nieczytelne-zawijasy), ponieważ jesteś dla mnie (słowa nieczytelne- jakiś kosmetyk, pewnie szminka). Odpisz, wiadomość daj Stefanowi.

          R.

           

          Odłożyłem papier na miejsce.

           Została jeszcze połowa Melanie. Tam panował trochę większy bałagan. Pod małym, skośnym lustrem leżała czerwona kosmetyczka, w takie same wzorki jak u Judy. Odsunąłem złoty zameczek. W środku panował totalny chaos. Walały się tam szminki, błyszczyki, perfumetki, dezodoranty itp. Błe. Zamknąłem kosmetyczkę i wziąłem się za pudełko biżuterii. Było mniejsze niż to Judy- tak gdzieś o połowę. W środku było tylko kilka rzeczy, a na małym haku na jakiś ważny przedmiot wisiała ona.

          Moja bransoletka.

          Oczywiście nie jakieś tam kwiatki czy serduszka- mały, metalowy wilczek zawieszony na rzemyku. Ostatnio nie mogłem jej znaleźć, ale mama żartowała, że mam w swoim pokoju Świętego Grala i Ekskalibura, więc podejrzewałem, że po prostu się zawieruszyła. Jak się okazało, Mel pewnie ją znalazła gdzieś na plaży. Zabrać sobie? Ta, żeby się kapnęła, że tu byłem. Zamknąłem pudełeczko, oglądając resztę rzeczy Mel. Pod lusterkiem stały perfumy- jedyne duże, jakie były w całej jej części. Podniosłem, żeby odczytać nazwę. Dolce& Gabbana, coś  o niebieskim. Z dołu rozległ się głos Miguela, wołający moje imię. Upuściłem perfumy.

          Na chwilę złapała mnie dzika nadzieja, że może zostaną nieuszkodzone. Ale pękły. Odpadł rożek, wylały się prawie całe. Podniosłem je szybko, odkładając na miejsce. Zgasiłem światło i szybko dobiegłem na dół. Miguel czekał na nas z pomarańczowym notesikiem w ręce.

          - To jest Samanty?- Spytał.

          - Tak.- odpowiedzieliśmy równocześnie. Miguel wciągnął powietrze i nagle się rozkasłał.

          - Conrado, coś ty robił? Capisz jakimiś perfumami!

          - Yyy… Upuściłem perfumy Mel.- wykrztusiłem.

          - Idiota! Przez tydzień będziesz latał na zwiad, ale teraz się zmywamy, JUŻ.

          Posłusznie wyszedłem za Miguelem, rzucając jeszcze pożegnalne spojrzenie na pięterko. Nic nie powiedziałem chłopakom, ale w kieszeni moich ściętych dżinsów leżało zdjęcie Melanie. Siedziała przed jakimś ładnym domem, z głową zwróconą w stronę słońca, które odbijało się od jej ciemnych okularów.

          Siedząc tak była piękna. I tak zawsze mi się podobała. Pod domem Samanty pożegnaliśmy się, znaczy uciekłem chłopakom. Chciałem jak najszybciej dotrzeć do domu. 

          Mama siedziała na tarasie, cerując moje kolejne spodnie. Biedna mama.

          Wbiegłem na stryszek, gdzie urządziłem sobie „biuro”. Składało się z łóżka, starego biurka i tych klamotów, które ratowałem przed wywaleniem. O ile pamiętałem, miałem tam kilka ramek.

          Tak, to było mi potrzebne. Odsuwałem wszystkie szuflady po kolei, niestety z marnym skutkiem. Nic. Musiałem znowu lecieć na dół. Mama siedziała w kuchni, z nitką w ręku, ale już nie cerowała, tylko patrzyła w telewizor.

          - Mama!!!!- zamachałem jej dłonią ze zdjęciem przed nosem. Złapała kawałek papieru, nawet nie odwracając wzroku. Po chwili wyszczerzyła się do mnie, patrząc na fotkę.

          - To ona? Ta dziewczyna, przez którą ostatnio się jesteś w stanie nic zrobić??- spytała, patrząc na Mel, uśmiechającą się ze zdjęcia. Kiwnąłem potakująco głową.- Naprawdę jest ładna. Masz gust, synek.- poklepała mnie po ramieniu.

          - Yyy, mama, chcę oprawić tę fotkę. Masz jakąś ramkę?

          - A może być różowa z serduszkami?- spytała mama, podpuszczając mnie. Wywróciłem oczami.

          - Nie, nie może. Ja jestem chłopakiem!

          - A to twoja ukochana. Nie chciałbyś dać jej serca??

          - No… Może.- wymigałem się od odpowiedzi. Mama wstała, kręcąc głową i przyniosła zieloną ramkę z muszelkami. I dobra! Zabrałem ramkę do biura, gdzie przywiesiłem zdjęcie w najciemniejszym kącie, za sznurkami do bielizny. 

          Uspokojony rozwaliłem się na łóżku z książką mojej mamy, nawet nie patrząc na okładkę. Po kilku pierwszych słowach naprawiłem błąd. Na okładce narysowane było serce, zaplątane w siatce. Autorem był Paulo Cohelo, a tytuł…. Wesoły. „Weronika postanawia umrzeć.” Zbyt ciężka dla mnie. Pogrzebałem w pudełku. Może mama ma jeszcze jakieś bajeczki, to by było dla mnie idealne. Zachichotałem do własnych myśli. Przekopując kartony nie zauważałem całego świata, więc kiedy odwróciłem się, a na moim wyrku siedział Oliver o mało na zawał nie padłem.

          - Nawiałeś.- nie pytał. To było stwierdzenie faktu.

          - Nie twoja sprawa. Wynocha. - typowe. Odwróciłem się do niego tyłem i zająłem się kolejnym pudłem, ale nie potrafiłem już tego  robić tak radośnie jak wcześniej. Nie poszedł sobie, czułem to. Chętnie bym mu kark przetrącił, tym bardziej, że byłem od niego o centymetr wyższy. Chyba zamierzał tam siedzieć do końca świata.

          Po kilku minutach okazało się, że się myliłem. Zaczął się panoszyć po moim, podkreślam, moim biurze, biorąc do łap co chciał. Po chwili „przypadkowo” zabłądził do tej części, w której powiesiłem zdjęcie. Plan dnia na jutro: zabić mamę. Ten drań uśmiechnął się drwiąco, i rzucił coś o miłości. Pokazałem mu palcem schody, nie oglądając się w jego stronę.  Zachichotał wrednie, i wyszedł. Ciekawy byłem, na ile wsadzali za zabicie matki i najlepszego kumpla, zmiennokształtnego.

          Zanim zdążyłem się zastanowić, mama zawołała mnie na kolację. Zwlokłem się na dół, rękami dotykając palców u stóp. Na stół wjechało jakieś danie, ale nawet nie wiedziałem, co jem, a to w moim przypadku oznaczało wyjątkowe rozkojarzenie. Nie zjadłem nawet połowy, i ulotniłem się do łazienki. Po gruntownym szorowaniu wreszcie udało mi się zmyć brud z tygodnia, co było olimpijskim wyczynem. Zadowolony ułożyłem się w wyrku, patrząc przez okno na księżyc. Pełnia. Gdybym był prawdziwym wilkołakiem, nie spał bym spokojnie. Zasnąłem, nie wiadomo kiedy.

          Chociaż tyle, że nic mi się nie śniło. Czasem mój mózg odwalał w nocy niezłe cuda. Kiedyś śniło mi się, że ganiam się z Oliverem po supermarkecie, rzucając w niego groszkiem. Odpowiadał atakiem z gotowanej kukurydzy.

          Czasem też śniły mi się rude skrzaty w różowych bluzkach na jedno ramię i zielonych spódniczkach, łażących w te i we wte za Miguelem. 

          Rano obudziły mnie odgłosy śniadania. Szlag! Spóźnię się do pracy! Zerwałem się z wyra tak szybko, że na ułamek sekundy zakręciło mi się w głowie. Rymnąłem w stronę okna. Ludzie kręcili się już powoli po plaży.  Wydawało mi się, że dostrzegam ciemne włosy Mel i rudą kitkę Judy.

          W równą minutę ubrałem się, i zbiegłem na dół, o mało nie wywalając się na zakręcie schodów.

          - CONRADO! ŚNIADANIE!- wrzasnęła za mną mama. Pomachałem jej na pożegnanie.

          XI

          W kawiarence Oliver przywitał mnie miłym:

          - Co, znowu sen o miłości, czy z gatunku ty, ja groszek i kukurydza?

          Odwróciłem się i zignorowałem go z godnością. Miałem dwa wyjścia. Albo pyskować z nim cały dzień, albo wymyślnie go olewać. Wybrałem to drugie.

          ***

          Po kilku godzinach, spragniony od latania po lesie jako wilk, znowu dotarłem do kawiarenki, padając na krzesełko obok Samanty. Udało mi się wychrypieć:

          -PIĆ....

          Samanta zakręciła się w prawo i w lewo, i po chwili stanęła przede mną szklanka czegoś o zachęcająco różowawym kolorze. Samanta świetnie przygotowywała drinki, więc walnąłem do ust pół szklanki. Po chwili jednak wyplułem. Było gorsze, niż wszystko co piłem do tej pory, łącznie z wodą z kałuży.

          - Co to było??- spytałem, chwytając Samantę biegnącą gdzieś z tacą.

          - Soczek grejpfrutowy.- odparła słodko. O mało nie dostałem zawału.

          - Kobieto, jeśli przez ciebie zejdę z tego świata, każ wyryć na moim nagrobku "Zginął poprzez podanie soku grejpfrutowego."

          - O co ci chodzi? Przecież Mel uwielbia sok z grejpfrutów, zamawiała go dzisiaj kilka razy.- w spojrzeniu Samanty widać było tylko zdumienie, więc musiałem jej uwierzyć. Samanta odżeglowała w stronę lady, zabierając resztki soku, a do mnie przyczłapał Oliver, sycząc coś i oglądając swój fartuszek z logo kawiarni. Chyba nasza przyjaciółka wylała na niego resztki tego, co zostało w szklance, bo plama była różowa. Uwalił się na krzesełku obok mnie, jęcząc coś o nienawiści do Samanty. W tym momencie podzielałem jego zdanie. A widząc minę Miguela, prującego do nas jak lodołamacz, zorientowałem się, że on też. No cóż, dziewczyna nie działała uspokajająco. W tym momencie na nas jednak podziałała, bo Miguel, zauważywszy ją, popruł w jej stronę.

          Miałem nadzieję, że uda mi się uciec. Oliver chyba też. Spojrzeliśmy na siebie znacząco, i zanim ktoś się zorientował, staliśmy dziesięć metrów od kawiarenki.

          - Chy... Chyba się udało...- wychrypiałem

          - Noo... Chyba.- potwierdził. Wyszczerzyliśmy się do siebie, przybiliśmy "piątkę" i poszliśmy, każdy w swoją stronę.

           Postanowiłem pospacerować po plaży- nie było sensu wracać do domu, bo pogoda była zbyt ładna, ani do kawiarni, bo tam czekał wściekły Miguel. Jak już miałem koniecznie wybierać, to do domu.

          Taka konieczność jednak nie musiała być wprowadzona w życie- Miguel mnie nie szukał. A przynajmiej miałem taką nadzieję. Człapiąc po plaży nie zauważyłem nic ciekawego, więc postanowiłem wybrać się do lasu. Może tam czekała na mnie jakaś zabawa. Postanowiłem się jednak przemienić.

          Jako wilk z radością wpadłem do lasu, łamiąc jedno drzewo i drapiąc po korze drugiego. Biedne drzewa.

          Udając różne style chodzenia podefilowałem dokoła kilku krzaków, depcząc w trawie wyraźne ślady, tworzące ósemkę. Potarzałem się jeszcze chwilę, i ruszyłem ku centrum lasu, którym, jak dobrze pamiętałem, była mała polanka otoczona brzozami. Miałem w planie przemienić się tam w człowieka i pogapić się na niebo, marząc o mojej Melanie.

          Kiedy zbliżyłem się na jakieś dziesięć metrów, usłyszałem śmiech dochodzący z mojego celu.

          Śmiech Melanie.

          Masz zwidy, Conrado. Wszystko to ci się tylko zdaje. Obudź się, Conrado!- przekonywałem sam siebie, w głowie, bo mówienie zmieniało się chwilowo w powarkiwanie. Dotarłem do polany.

          Tak, była tam Mel, ale nie była sama. Był z nią jeden z tych głupich wampirów, które za nimi łaziły krok w krok. Już miałem sobie iść, kiedy wampir zrobił coś nieoczekiwanego, ale nie, żeby nie wampirzego.

          Dziewczyna stała, patrząc na słońce, rzucające rozbiegane cienie na trawę. Wampir podszedł do niej bezszelestnie. Górne trójki wysunęły mu się, wbijając w wargi. Pochylił się ku Mel, ale nie udało mu się jej dosięgnąć, bo wyskoczyłem z krzaków.

          Mel na mój widok z wrzaskiem odskoczyła w stronę drzewa. Postanowiłem się obrazić, bo taki straszny to ja nie jestem. Wracając jednak do sceny na polanie, Mel odskoczyła, a wampir schował ząbki. Prychnąłem w duchu. Tak ładnie z nimi wyglądał...(sarkazm)

          - Mel, uciekaj!- wrzasnął. Godne podziwu, naprawdę.

          - Nie zostawię cię tu!- odkrzyknęła, ale kiedy warknąłem na nią groźnie odbiegła  stronę ścieżki. No. To teraz się zabawię. Tylko wampir i ja. Od dawna o tym marzyłem.

          Nie dane mi jednak było trochę pomęczyć potworka, bo powarczał na mnie z minutę, i pobiegł w stronę Mel. No taa, musiał udawać, że jest człowiekiem. Jakie to zabawne... Prychając co jakiś czas, odszedłem w stronę plaży, po drodzie zmieniając się w szokująco przystojnego, inteligentnego (skromność to moja cecha główna) młodego mężczyznę.

          Po plaży kręciło się tylko kilka osób, bo było południe, więc skwar ledwie dał się wytrzymywać. Samanta, Oliver i Miguel uwijali się dokoła kawiarenki, wykonując posłusznie polecenia tych plażowiczów, którzy zamiast iść do domu, postanowili upić się do chłodnego trupka. Zachichotałem do własnych myśli.

          Samanta rzuciła we mnie fartuszkiem i pobiegła z tacą do czerwonego kocyka, na którym chichrała się jakaś paczka. Wróciła po chwili z przykazaniem zrobienia dwóch coli z lodem. Z ulgą rzuciłem się do roboty, nie wspominając nikomu o mojej przygodzie. Jeszcze by awantura była, a tylko tego mi brakowało w mojej spokojnej egzystencji. Taa, jasne.

          Wieczorem wywaliłem się na łóżko prawie bez tchu. Po południowym zmniejszeniu ruchu było tylko gorzej. Miałem nadzieję, że będę mógł jutro poruszać ręką, bo zależało mi na tym, żeby dokończyć pracę w tym miesiącu.

          Podniosłem się z wyrka i ruszyłem na dół, bo z kuchni przyciągały mnie smakowite zapachy sałatki z serem feta.

          Mama stała przy kuchence, doprawiając jeszcze jakimiś cuchnącymi ziołami. Spojrzała na mnie jak na ducha.

          - Conrado, myślałam, że z sałatki nie wydobywa się aż taki zapach, żebyś tu przyszedł.

          Wyszczerzyłem się, najpiękniej jak umiałem. Mama oczywiście wiedziała, że moje zmysły są trochę inne, niż wszystkich, ale i tak się dziwiła, że zawsze,  kiedy coś gotuje jestem pierwszy w kuchni.

          - Może jednak się wydobywa..- podsunąłem, wąchając zawatrość miski. Mama wyrwała mi ją ze śmiechem.

          - Conrado, to będzie na kolację. Wszyscy chcą jeść, a jak im powiem, że znowu obwąchujesz, będzie źle.

          Jęknąłem. Ostatnio przy takiej sytuacji mialem zator na torze w kierunku kieszonkowe.

          - Oj mama, nie bądź zdrajca! Jednej Samanty mi wystarczy!

          Moja kochana rodzicielka oczywiście chciała się wszystkiego dowiedzieć. Kiedy skończyłem, pogłaskała mnie po głowie, i oznajmiła:

          - Ale mój kochany synek oczywiście sobie poradzi, prawda??

          - Prawda.- potwierdziłem.

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

            

    • Kontakty

      • Szkoła Podstawowa im.Wincentego Witosa w Szydłowie
      • tel/fax 44-6171026
      • Szydłów-Kolonia 47, 97-306 Grabica
        Poland
  • Galeria zdjęć

      brak danych